Kilka lat temu, gdy prowadziłem tygodniowe warsztaty na Tango Safari zdarzyła mi się taka historia. Jedną z uczestniczek warsztatów była młoda dziewczyna z Berlina, która tańczyła nie całe 4 miesiące. Pojawiła się tylko na dwóch lekcjach, pierwszej i ostatniej. Ta dziewczyna, podczas milongi finałowej, chcąc po przyjacielsku podzielić się swoimi przemyśleniami, stwierdziła “Wiesz, uważam że jesteś świetnym tancerzem, ale beznadziejnym nauczycielem”. Zapytałem ją czemu tak uważa. Powiedziała “Na pierwszej lekcji mówiłeś cały czas o jakichś pudełkach co mnie strasznie znudziło. Z kolei ostatnia, na której robiliśmy te colgady była tak trudna, że nic nie byłam w stanie zrozumieć”. Czytając to pewnie się uśmiechacie, bo domyśliliście się jaki proces został przeprowadzony z grupą przez cały ten tydzień ale też patrzycie na to z zupełnie innego poziomu świadomości, niż bohaterka tej historii. Właściwie jej reakcja była zupełnie zrozumiała, dziewczyna była absolutnie nieprzygotowana do tego rodzaju pracy a także wysiłku umysłowego i koncentracji jakiej wymaga. Tutaj można by skończyć tą historię konkluzją, że w niektórych przypadkach po prostu tak jest, gdyby nie to, że tak naprawdę historia mogłaby się skończyć inaczej. Zabrakło tylko jednego czynnika. Zaufania do nauczyciela.

Pamiętam jak przeprowadziłem się do Krakowa i poszedłem na pierwszy trening sztuk walki z nowym trenerem. Pierwsze 45 minut było ekstremalnie wysiłkową rozgrzewką, którą pamiętam do dzisiaj. Mimo, iż trenowałem regularnie od lat, w połowie rozgrzewki chciałem umrzeć; nie mogłem złapać oddechu, kręciło mi się w głowie, traciłem władzę w mięśniach i byłem przekonany, że wypluwam kawałki płuc. Gdy po rozgrzewce przeszliśmy do ćwiczenia rzutów, zrozumiałem że to dopiero początek. Nienawidziłem tego trenera i uważałem za sadystę. Jak mogę ćwiczyć rzuty, gdy moje ciało jest tak wyczerpane, że lewie stoję na nogach? Jeszcze przed końcem treningu zrozumiałem stojącą za tym mądrość. Gdy jesteśmy w pełni sił i mamy na przeciw siebie lekkiego przeciwnika, niedokładność w ćwiczeniu możemy nadrobić siłą. Gdy jednak mięśnie odmawiają nam posłuszeństwa, musimy się zmusić do koncentracji na precyzji i technice inaczej nic z tego nie wyjdzie. Oczywiście pozostałem w sekcji i poprzez regularny trening sięgnąłem granic, o których wcześniej nie miałem pojęcia, z czasem też doceniłem wartość morderczej rozgrzewki. Wiele z doświadczeń które wyniosłem z późniejszych treningów, wykorzystałem w uczeniu się tanga. Ale przecież ta historia także mogła skończyć się inaczej. Gdybym, sięgnąwszy swojej pierwszej granicy zrezygnował, nigdy bym się nie dowiedział po co to wszystko było.

Te dwa skrajne przykłady pokazują, że rozwój wymaga przeciwstawiania się swoim słabościom. W pierwszym jest to lenistwo, w drugim kondycja fizyczna i opór psychiczny. Przeciwstawienie się im to coś, co w Mistrzowskim Treningu nazywamy – wychodzeniem poza strefę komfortu. Wychodzenie poza tą strefę jest i powinno być nieprzyjemne w danym momencie, przynosi jednak satysfakcję po zakończonym procesie. Nie każdy uczy tanga tak jak ja i nie każdy uczy sztuk walki tak jak mój trener. Obie metody mogą się wydawać niekonwencjonalne, ale za każdą z nich stoi przemyślana formuła i konkretny cel, a celem tym jest rozwój.

Tymoteusz Ley